w drewno drzwi. Postanowiła, że wyciągnie go z tej jaskini.
-Oj, nie będzie nam łatwo, panie Blackthorne - zapowiedziała. -Tylko wtedy, jeśli złamie pani zasady. -A na czym one polegają? -Prześlę je pani e-mailem. -Rany, cóż za szczególna metoda. -Jedyna - powiedział cicho, gdy usłyszał jej kroki na schodach. Potarł skronie. Palce trafiły na blizny. Zaklął, zerwał się z fotela i zaczął krążyć po pokoju. Zgrzytał zębami, zastanawiając się, jak zdoła przeżyć, gdy po jego domu panoszyć się będzie ta olśniewająca i pyskata piękność. Laura zmywała naczynia. Dlaczego jest tak wytrącona z równowagi? Niech on sobie siedzi w tej swojej pustelni i rozmyśla. Co ją to obchodzi? Nie może tylko pozwolić, by dziecko, które spodziewało się poznać swojego tatę, poczuło się odrzucone. Jeszcze zobaczymy, pomyślała, wkładając do pralki stertę ubrań. Następnie postanowiła rozejrzeć się po domu. Skrzypiąc podeszwami tenisówek, szła szerokim holem, w którym stała średniowieczna zbroja. Zaglądała mimochodem do mijanych pokojów. Zwróciła uwagę na obrazy, antyczne sofy i wazy tak delikatne, że wydawało się, iż mogą pęknąć od samego dotknięcia. Weszła do salonu. Minęła dwoje zamkniętych drzwi. Pewnie Blackthorne nie chce, by ktokolwiek tam wchodził. Było tu tyle zakamarków, że starczyłoby zwiedzania na wiele dni. Domyślała się już, że najwyższe piętro to teren zakazany. Otworzyła drzwi na taras. Poczuła na twarzy łagodną pieszczotę ciepłego, ale wilgotnego powietrza. Odetchnęła głęboko, smakując słone powietrze, a potem zamknęła za sobą drzwi i zbiegła na plażę. Dotarła na dół, zdyszana. Roześmiała się. Nie najlepiej z formą! Wyprostowała się i obejrzała za siebie. Popatrzyła na zamek na wzgórzu. Nic dziwnego, że Balckthorne wzbudzał strach, że szeptano o nim po kątach. Posiadłość górowała nad wioską niczym warownia. Zamek stał na zielonym wzgórzu, otoczony dwumetrowym kamiennym murem, oblany z jednej strony morzem. Z pokoju Laury roztaczał się wspaniały widok na wodę i wyspy. Uniosła głowę i osłoniła oczy. Popatrzyła na dom, na jego najwyższą wieżę. Mignęła jej jakaś postać w oknie, w śnieżnobiałej koszuli na tle ciemnych zasłon. I zaraz zniknęła, cofnęła się do swojej jaskini. Samotny książę-smok, który nie chce ocalenia. ROZDZIAŁ DRUGI Trzeba było zadzwonić do sklepu i złożyć zamówienie, pomyślała Laura, ładując produkty do wózka na zakupy. Ignorowała przyglądających się jej ludzi, zwłaszcza młodych mężczyzn, zdecydowanie zbyt młodych, żeby się z nimi umawiać. Uśmiechali się do niej zaczepnie. Tak, bez wątpienia dwuznacznie. Sprawdziła listę zakupów i podeszła do kasy. Teraz, pomyślała, widząc, jak wszyscy zbliżają się do niej, niczym skradające się koty na łowach. Nastolatek z miotłą zamiatał podłogę coraz bliżej. Kasjerka niecierpliwie jej oczekiwała, nie zwracając uwagi na kolejkę klientów. Inni bez skrępowania się na nią gapili. Nic dziwnego, że Blackthorne nigdy nie opuszcza swego domu. Gdzie się podział słynny południowy dystans? -Pani jest tutaj nowa - stwierdziła kasjerka, blondynka ze zbyt dużymi kolczykami w uszach.