Shep odłożył pistolet na miejsce, w którym broń została znaleziona, poszedł do swojego wozu i przez telefon
komórkowy poprosił o wydanie nakazu przeszukania. Sędzia, wujek Peggy Sue, nie zadawał zbyt wielu pytań, bo akurat jadł kolację. Od razu wydał zgodę. Uśmiechając się od ucha do ucha, Shep zadzwonił do swojego partnera i polecił, żeby do starej kopalni przyjechała ekipa śledcza. Niech wszystko odbędzie się zgodnie z regułami. No, prawie. Jego partner o nic się nie dopytywał i Shep zakończył rozmowę, czując się lepiej niż w dniu, w którym po raz ostatni widział Viancę. Jeśli się nie pomylił, analiza balistyczna i odciski palców powinny wkrótce dać odpowiedź na pytanie, kto zabił Ramóna Estevana. Na ranczu jej ojca praktycznie niewiele się zmieniło. Główny budynek mocno się zestarzał i pokryto go nowym dachem oraz wymieniono okiennice, ale siodlarnia oraz inne zabudowania wyglądały nietknięte upływem czasu. Kiedy Shelby wysiadła z samochodu, była bardzo spięta. Wcześniej pojechała z domu ojca do Coopersville. Tam zatrzymała się pod warsztatem ślusarskim i czekała, aż mężczyzna z własnoręcznie zawijanym papierosem w ustach dorobi dla niej zapasowy zestaw kluczy. Zapłaciła mu gotówką, stwierdziła, że nie miał pojęcia, kim ona jest, i przyjechała bezpośrednio tutaj. Teraz mrużyła oczy i zasłaniała je ręką. Jednocześnie patrzyła na stajnie, stodołę i połączone ze sobą zagrody. Z bólem w sercu i zaschniętym gardłem przypominała sobie tamtą noc sprzed wielu lat, kiedy Ross McCallum ją zgwałcił. Nie było powodu, żeby ten nikczemny akt nazywać inaczej. Robiło jej się niedobrze na wspomnienie gorącego, spoconego ciała napastnika, który przygniatał ją do fotela w samochodzie jej ojca. Teraz żaden pies nie zaszczekał, żeby obwieścić jej przybycie, a w pobliżu zabudowań stało tylko kilka pojazdów. Na asfalt padały wydłużające się cienie; niebo było mgliste, chmury zasnuwały słońce. Na pobliskich polach pasły się konie i krowy. Shelby od razu poszła do stajni, znalazła uzdę i siodło, a potem złapała pierwszego lepszego konia, jaki jej się nawinął. Wcześniej nigdy nie widziała tego gniadego wałacha i nie zadała sobie trudu odszukania kogoś, kogo mogłaby zapytać, czy może go dosiąść. Wszystko na tym ranczu należało do jej ojca - połacie ziemi, rozgrzane słońcem budynki, ciągnące się kilometrami ogrodzenie, cały dobytek, a nawet, do pewnego stopnia, ludzie, którzy tu pracowali. Znowu zrobiło jej się niedobrze. Nie jeździła konno od lat, ale teraz nie namyślała się długo, tylko założyła wałachowi uzdę i siodło, a potem ruszyła przez otwartą bramę w pola. Niesiona przez konia próbowała oczyścić umysł, zwalczyć przytłaczające uczucie, że została zdradzona, uczucie, którego doświadczała od momentu, gdy dowiedziała się, że ma przyrodnią siostrę - dziecko, którego jej ojciec się wyparł, skrzętnie ukrywany przez niego sekret. Ile jeszcze rodzinnych tajemnic chowa się w mrokach? Wałach galopował żwawo, wzbijając tumany kurzu - płoszył bażanty i koniki polne, mijał pasące się longhorny, którym nawet nie chciało się podnieść łbów na jego widok. Kątem oka Shelby dostrzegła grupkę robotników, 149 którzy prowadzili stadko cieląt bez wypalonego znamienia. Odwrócili się, żeby spojrzeć na galopującego konia, a potem wrócili do swoich zajęć. Shelby od razu pojechała na rodzinną działkę, a ściślej cmentarz, gdzie byli pochowani jej przodkowie. Teren był otoczony ogrodzeniem z kutego rdzewiejącego już żelaza. Najwyraźniej nikt nie dbał o to miejsce; niektóre nagrobki były poprzewracane, inne się kruszyły. Zsiadła z wałacha, przypięła jego lejce do ogrodzenia i otworzyła skrzypiącą bramę. Wysoka, sucha trawa ocierała jej nogi, a do szortów przyczepiały się rzepy. W nowszej części działki znalazła grób matki, jeden z nielicznych, o które tutaj dbano. Nagrobek nie porastało zielsko; wciąż było widać wyryte na nim przed wielu laty informacje o Jasmine Cole; jej data urodzenia i śmierci oraz proste słowa nad bukietem kwiatów ze wstęgami: KOCHAJĄCEJ ŻONIE I MATCE - Tak mi przykro - wyszeptała Shelby; dławiło ją w gardle na myśl o bólu, który musiała znosić jej matka. Małżeństwo z Jerome’em Cole’em byłoby ciężką próbą dla każdej kobiety; miłość do niego była przekleństwem. Shelby nie przywiozła żadnych kwiatów, żadnych dowodów pamięci. Poczuła coś w rodzaju wyrzutów sumienia, że nie wracała na ten grób przez tyle lat, ale prawda była taka, że prawie nie pamiętała swojej matki. Pojawiające się w jej umyśle obrazy kobiety, która ją urodziła, zapewne pochodziły z oglądanych przez nią fotografii, kilku filmów wideo z rodzinnych uroczystości i upiększonych wspomnień ojca i Lydii. Nasłuchiwała śpiewu ptaka ukrytego w zaroślach mesquite i wbiła suche oczy w ziemię. - Żałuję, że cię nie poznałam - wyznała. - Och, mamo, myślę, że ty byś mi pomogła. Jej dziecko nie miało nagrobka. Wtedy rozsypała popiół nad wzgórzami, sądząc, że ono nie żyje. Teraz nie pamiętała, skąd je wzięła. Wtedy myślała, że brak kamiennego pomnika wynika z tego, że jej ojciec bardzo się wstydzi - jego córka w ciąży, i to bez ślubu?! Teraz uświadomiła sobie, że nagrobka nie było, bo dziecko nadal żyło.